poniedziałek, 29 października 2018

Wieden kraina psami plynaca...

Zanim spelnilo sie moje marzenie i zamieszkalam w starej wiedenskiej kamienicy z rzezbionymi poreczami na klatce schodowej  mialam nieprzyjemnosc mieszkac przez kilka lat w mieszkaniu spoldzielczym w bloku.
Powodem zamieszkania tam byl najzwyczajniej w swiecie-brak gotowki na zaplacenie kaucji.
Niestety w stolicy wynajem mieszkania laczy sie zawsze z wylozeniem za kaucje min. 2 tys a nawet do 3 tys.euro  na stol. Jest to rownowartosc 3 czynszow plus drobna kaucja za sprzety znajdujace sie w mieszkaniu.
Wybralam wiec tanszy wariant bez kaucji, bo gdzies zamieszkac musialam i wystaralam sie o mieszkanie spoldzielcze.
Przy podpisywaniu umowy rozsmieszylo mnie to, ze staje sie wlascicielka mieszkania na okres 99lat z mozliwoscia przepisania go potem na kogos z czlonkow rodziny. Mialam wtedy juz po 30 -tce, wiec moglam dozyc tam spokojnie do 120lat!
Mysle, ze mieszkajac tam jeszcze kilka lat moje zdrowie, szczegolnie system nerwowy mocno by sie nadwyrezyly i nie dozylabym z pewnoscia nawet do setki. 😄.
Mieszkanie spoldzielcze w Wiedniu maja to do siebie, ze zamieszkuja je wielonarodosciowi mieszkancy z przewaga Serbow. Wracajac codziennie z pracy do domu powtarzala sie ta sama scenka: wodzila za mna badawczym wzrokiem grupa serbow przesiadujacych cale dnie na laweczkach przy placu zabaw. Doslownie odprowadzali mnie wzrokiem do samej klatki. Byla to grupa kilku serbskich rodzin, mieszkancow bloku, ktorzy przesiadujac tam, jedli tez objady, grilowali i przede wszystkim ciagle o czyms glosno dysputowali, zanoszac sie co chwila glosnym smiechem. Zawsze zastanawialo mnie skad biora ciagle tyle tematow do rozmow, jak ich zycie kreci sie tylko wokol tych laweczek do poznego wieczora.
 Pech chcial, ze ten plac zabaw z laweczkami znajdowal sie vis-a-vis moich okien. Przyzwyczailam sie jakos do tego sasiedzctwa i zzylam sie z chalasem, czasem zamykalam okna, zeby wytlumialy chalasujace przy hydrancie dzieci. Po srodku trawnika postawiony byl hydrant do zraszania trawy i latem dzieci przebieraly sie w stroje kapielowe i pluskaly woda, krecac sie z piskiem dookola tego hydrantu. A mamy na laweczkach byly przeszczesliwe, ze maja je na jakis czas z glowy. Bardzo lubie dzieci ale czasem mialam ochote wylac im z okna wiaderko smoly na glowe , szczegolnie, kiedy zabawy przeciagaly sie do 23-ciej.
Probowalam interweniowac ale chyba nie mialam sily przebicia, bo na grzeczne prosby, zeby moze troche ciszej, lecialy w moim kierunku przeklenstwa, wiec  sobie odpuscilam.
Serbskie mamy wychowuja swoje pociechy bezstresowo i im sa glosniejsze, tym lepiej, bo znaczy ze zdrowe i zywotne. Sytuacja sasiedzka ocieplila sie troche, kiedy po raz kolejny wleciala mi pilka przez okno kuchenne. Kiedy stanela przed moimi drzwiami gromadka dzieci, postanowilam tym razem nie wydac im pilki spowrotem. Takie troche zlosliwe zagranie ale postanowilam byc twarda.
Dzieci postanowily przyjsc do mnie jeszcze raz z posilkami, czyli z dwoma matkami. Po negocjcjach, ze beda bawic sie od tej pory troche dalej od moich okien i tylko do 22-giej wydalam im pilke spowrotem.
Tak, zycie w tzw. gemeindowskich spoldzielniach mieszkaniowych nie jest uslane rozami.Odradzam je ludziom ceniacym sobie spokoj, bo raczej go nie zaznaja mieszkajac w wielokulturowym zbiorowisku -blokowisku.
Oddzielnym tematem jest austriacka moda na posiadanie psow, im wiecej tym lepiej. Ja sama mam od 8 lat pieska maltasera ale nie popadlam w austriacka mode uczlowieczania go. Pies jest psem i bez przesady.
Kiedy wprowadzilam sie do bloku i wychodzilam z moim Kajtkiem na spacery zaczepila mnie sasiadka z zapytaniem, dlaczego nie mam dla niego ubranka? Zdebialam slyszac to pytanie. Opowiedzialam, ze nigdy nie ubieralam mojego psa i grzeje go siersc, na co ona, ze jest goly! Mieszkajac tam dluzej zrozumialam skad wzielo sie jej pytanie. Nalezala do grupy psich spacerowiczek osiedlowych. Byla to grupa, ktora umawiala sie, zeby wspolnie wychodzic z psami na spacery. Wszystkie psy wygladaly z daleka jak odlane z jednej foremki; kiedy patrzylam z mojego okna po ciemku, to widzialam z daleka migocace czerwone swiatelka  jakby wlasnie wyladowalo ufo. Kazdy pies mial obroze ze swiecacymi swiatelkami.
Moi sasiedzi przescigali sie jeden przez drugiego, zeby nie pozostac w tyle i kupowali swoim psom ubranka ortalionowe z kapturem na deszcz, buciki na lapki, sweterki z napisami, zabawki elektroniczne.
Ja musialam byc z moim golym psem prawdziwym odmiencem dla nich.Powoli oswajalam sie, ze Austriacy tak maja. Idac ulica nie raz zaskakiwalo mnie, ze widze w dzieciecym wozku psa w srodku zamiast dziecka.
W Austrii jest niski przyrost naturalny, dlatego rekompensuja sobie brak dzieci posiadaniem psa lub kilku.
Traktuja je tez jak male dzieci, rozmawiajac z nimi publicznie, nazywajac slodko skarbem a siebie mamusiami. Stojac czasem w kolejce w sklepie zdarza mi sie slyszec, jak kobiety z psami w wozku albo koszyku zagaduja do niego: poczekaj skarbie, badz grzeczny, mamusia zaraz zaplaci.
Nie sposob sie nie usmiechnac pod nosem, slyszac cos takiego ale z drugiej strony jest to w jakims sensie smutne, przelewanie niespelnionych uczuc rodzicielskich na psa. Jakby odrobine wbrew naturze.
Kiedys zapytana u jakiego fryzjera dalam obciac mojego psa, zazartowalam ze w dobrej i drogiej dzielnicy i zostalo to ku mojemu zaskoczeniu przyjete na serio! Ta osoba spytala tez o cene i byla pelna uznania.
A ja strzyge mojego Kajtka od lat sama i nawet bym nie pomyslala, ze z psem chodzi sie do fryzjera.😂.
Mieszkam w stolicy elegancji i mody, jak sie okazuje rowniez psiej ale za nia nie nadazam i nie pojmuje.

 Zeby nie byc goloslowna zalaczam nagranie z austriackiego odpowiednika programu "Mam talent ", gdzie glowna nagrode i samochod zgarnal  tanczacy ze swoja pania pies... pokonujac ludzkich wykonawcow😉.
A nagroda bylo 100.000 euro i samochod ! 














Najbardziej przyjazne miasto...


Kiedy czytam, ze Wieden wygral globalny ranking na najlepsze do zycia i najbardziej przyjazne mieszkancom miasto, zastanawiam sie skad bierze sie rosnaca ilosc bezdomnych koczujacych w parkach i na dworcach, tlumy narkomanow, ktorych spotyka sie w bialy dzien przy wejsciu do metra na Gumpendorferstrasse czy Josefstädtterstrasse To jest ciemna strona miasta, ktorej nie bierze sie pod uwage w rankingach a nawet o niej nie mowi. Media naglasniaja, ze najwiecej wsrod bezdomnych z problemem alkoholowym jest Polakow,. Raczej nie mowi sie o Austriackim problemie z narkomania. Pracujac w gabinecie lekarskim przy rejestracji mialam czesto do czynienia z pacjentami z problemem uzaleznien. W Austrii narkomani dostaja substytuty przepisywane na recepte. Korzystaja z tego na potege. My przyjmowalismy takich pacjentow tylko w wyjatkowych sytuacjach, w zastepstwie za innego lekarza, kiedy byl na urlopie ale wtedy bylo istne szalenstwo-ustawialy sie kolejki zakrecone az do schodow. Nic dziwnego, kazdy chcial przyjac naleznego mu darmowego drug`a na recepte. I byli to w 90 proc. Austriacy. Przez dwa lata pracy w przychodni nie zobaczylam wsrod tych pacjentow ani jednego Polaka! Bezdomnosc i alkoholizm Polakow sa szeroko naglasniane w Wiedniu a problemy Austriakow raczej zamiatane pod dywan. Poswiecilam sporo czasu i uwagi , zeby rozgryzc o co chodzi z ta bezdomnoscia w najbardziej przyjaznym na swiecie mieszkancom miescie Wiedniu. Skorzystalam z okazji, ze bezdomni oprowadzaja za symboliczna kwote wycieczki po miescie w ramach akcji„Shade Tours”. Umowilam sie telefonicznie z bezdomnym przewodnikiem Dieterem na spacer po Wiedniu, zeby zasiegnac troche jezyka u zrodel. Spacerowalismy sobie w trojke: Dieter, moj maz i ja. Dowiedzialam sie wtedy, ze miasto raczej nie jest przyjazne bezdomnym. Po pierwsze jest obwarowane przepisami; nawet lezenie na lawkach w parku jest mozliwe tylko pod warunkiem, ze nie ma sie obok bagazy. Kiedy dwa razy zostanie sie nakrytym przez straz miejska albo policje, ze lezy sie w tym samym miejscu, konczy sie to na spisaniu i na komisariacie. Miasto zmienilo tez otwory w smietnikach, na mniejsze, zeby bezdomni nie wygrzebywali z nich smieci. Musze stwierdzic, ze malo, to wszystko humanitarne… A jak doszlo do bezdomnosci Dietera Austriaka? Poszlo jak po lini pochylej, bardzo szybko. Stracil prace, zaczal popijac i wpadac w depresje, mial dlugi za mieszkanie, nie zglosil sie na czas na termin do urzedu pracy, zablokowano go z pobieraniem zasilku,wypowiedziano mu mieszkanie, a bez zameldowania w Austrii ani rusz w zadna strone. Wieden ma rozne oblicza, ja postanowilam pisac o tych mniej atrakcyjnych, niepopularnych i nie mieszczacych sie w globalnych rankingach miast najlepszych do zycia.

wtorek, 16 października 2018

Fabryka klonow

Tu na obczyznie brakuje mi polskich emocji i spontanicznosci.  Jak Polak zly to uderzy  piescia w stol,  jak sie wzruszy to zaplacze, jak zaprosi to ugosci.  Austriacy, to narod mily, grzeczny i powsciagliwy. Bardzo sie tu przestrzega zasad savoir-vivre. Odnosze wrazenie, ze duzo bardziej niz powinno. Za grzeczna fasada uprzejmosci kryje sie emocjonalny chlod.
 Nie raz sie na to juz nabralam. Przyzwyczajona do polskiej goscinnosci i wylewnosci, w kulcie ktorej przeciez sama wyroslam, raz za razem nabieralam sie na proszone  przyjecia, z ktorych wychodzilam glodna, z resztkami okruchow po krakersach w kacikach ust.  Co kraj  to obyczaj. My mamy swoje  tradycje, do ktorych nalezy rozslawiona daleko poza granicami kraju polska goscinnosc a oni.swoje...( lub ich brak).
 Pamietam, jak kiedys kolezanka z pracy- Slowaczka zapowiedziala, ze jutro sa jej urodziny i przyniesie tort. Dla mnie wychowanej w slowianskiej tradycji bylo oczywiste wreczyc jej w ten dzien  kwiatka i dodatek do niego. Okazalo sie, ze bylam jedyna, ktora o tym pomyslala.  Reszta kolegow Austriakow zlozyla jej zdawkowe zyczenia urodzinowe zawierajace sie w jednym zdaniu: „wszystkiego najlepszego“, bez uscisnienia jubilatce dloni, nie mowiac juz o urodzinowym potrojnym calusie.
 Moja mama, mawiala, ze jak wejdziesz miedzy wrony to kracz jak i one. Probowalam sie dostosowac ale sila polskiego przyzwyczajenia byla silniejsza ;zapraszajac gosci, na stole zawsze ladowaly robione przez mnie salatki,  rolmopsiki, sledziki , koreczki, babeczki itd. Nie stalo sie to dla Austriakow nigdy wzorem do nasladowaniaJ.  
 My Polacy jestesmy mistrzami w radzeniu sobie w sytuacjach kryzysowych , wymagajacych kreatywnosci i sprytu. Mozemy byc wdzieczni ojczyznie, ktora nas w tym wycwiczylaJ. Pewnie dlatego jestesmy tak mile widziani na obcych rynkach pracy. Jest to sztuka przetrwania wyniesiona z Polski, ktorej z pewnoscia nie posiadaja Austriacy.
O to jeden z przykladow dnia codziennego: Polacy jezdzac srodkami komunikacji miejskiej w  Wiedniu obmyslili system informowania sie przez komorki, na ktorych stacjach sa kontrolerzy; sprzedaja tez swoje niewykorzystane przed uplywem  bilety miesieczne za okazyjna cene, stojac pod automatem z biletami. I kazdy jest zadowolony! Mysle, ze Austriacy nie wpadliby do konca zycia na to, na co wpadaja nasi rodacy juz po kilku tygodniach od przyjazdu do Wiednia.
Jak trzeba potrafimy. Jestesmy narodem z fantazja. 

Powrot

Wracam po latach tulaczki do domu. Spedziam 12 lat w obcym kraj. Od teraz bede witac nieznajomych slowami "dzien dobry" zamiast "Grüss Gott", bede radosnie wysluchiwac narzekan na przystanku autobusowym: ze autobus znow sie spoznia, ze susza, ze mroz, ze to wszystko wina PIS. Bede sie w srodku usmiechac z prawdziwego szczescia do tych narzekan znajomych. Wszystko to lepsze niz znow uslyszec "wie gehts es dir".
Grüss Gott. Wie gehts es dir?
Szczesc Boze ... - przy kasie w sklepie. Szczesc Boze na przywitanie w urzedzie?!
I bron Boze nie pomylic sie i nie powiedziec "Grüss Gott" z samego rana.
Ach ta tulaczka... Ja przeciez nie bylam tego nauczona.
Szczesc Boze! - przy wejsciu do zakrystii i moze w momentach katolickopodnioslych.
U tu jeszcze trzeba uwazac do kogo z tymi pozdrowieniami.
Na pewno nie w sklepie tureckim nie u fryzjera, nie w budce z kebabami.
W kraju, w ktorym konsumpcja juz dawno zastapila Boga, bez rozwazania Go, nadal pozdrawia sie Jego imieniem. O swieta hipokryzjo!
Wracam do domu, do Polski przez 12 lat wytesknionej. Niech szydza i strasza! Nic gorszego mnie tam nie spotka, niz slyszec na codzien obce jezyki, widziec twarze, po ktorych odgaduje narodowosc.
Wracam tam, gdzie przywita mnie od rana polski golab na parapecie, bo w Austrii golebie dorobily sie statusu wroga narodowego i przedstawiane sa na tabliczkach z ostrzezeniem, ze dokarmianie ich podlega karze grzywny. Ktos tu zadbal o to, zeby wizerunek golebia zniechecic, obrzydzic i wymyslil te male tabliczki wszechobecne w calym miescie, szczegolnie w parkach, ukazujac go w sprytnym fotomontazu jako pol-szczura-pol- golebia.
Szczurow nie lubie.
Ale nie pozwole odebrac sobie tych wyjatkowych wspomnien: moja babcia, ktora dokarmiala golebie codziennie rano, sypiac im okruszki na parapet.
A jak zyc na takiej emigracji, ze poczciwe golebie traktuje sie w majestacie prawa jak przestepcow?
Dobrze, ze "babcia" takiej emigracji nie dozyla. Wracam do zwyklych radosci, tutaj tak nieistotnych.
Wracam tam, gdzie slonce bedzie dla nas zachodzic, kryjac sie w tafli jeziora.
Bedziemy razem wlaczac radio, zeby slyszec polska prognoze pogody, beda nas zapraszac na obiad najblizsi, nie tlumaczac przy tym, ze schabowy z ziemniakami to polska potrawa narodowa.
Na przystawke odkreca sloik z maslakami w occie, i wyloza na miseczke peklowane cukinie.
Wroce do domu, do kraju, w ktorym starosci dozywa sie godnie, pomimo narzekania na niskie emerytury. Szczesliwi posiadacze niskich emerytur, chyle przed wami czola, ze nigdy nie staniecie sie tacy, jak ci z wysokimi emeryturami, ktorych poznalam tu na obczyznie. Chwala wam za godne zmarszczki na twarzy, pomarszczone dlonie, oplecione rozancem, w modlitwie za wnuki, za przygarbione plecy i powolne kroki, odnajdujace droge do kosciola na msze, w intencji za najblizszych i za tych ktorzy odeszli. A tu nawet starosc rozpasana, daleka od waszej madrosci i skromnosci. Tu wstydza sie starosci, udaja, ze jej nie ma. Kupuja mlodosc za swoje wysokie emerytury i dobre warunki socjalne.
Za oknem beda krzyczec dzieci, po naszemu - a nie po niemiecku, serbsku, czy po turecku.











Swieta.

  Wracam do domu obchodzic swieta z rodzina przy polskim wigilijnym stole. Lubie swiateczne wzruszenia i polskie pasterki. Najbardziej je docenilam, kiedy tutaj mi ich zabraklo.
Nie mozna przeniesc przeciez tak naprawde tradycji z domu - daleko od domu...
Mozna wyjsc za maz i wyjechac z mezem w inne rejony Polski - wtedy tak. Ale skopiowac Swieta zapamietane z domu rodzinego w pojedynke, w innym kraju, to nigdy do konca nie wyjdzie; bo i pierwsza gwiazdka pokazywana dziecku na niebie na znak, ze czas rozpakowywac prezenty nie jest juz na tym samym niebie zapamietanym samemu z dziecinstwa i odglosy u sasiadow (Austriakow) za sciana malo swiateczne, i karp nie juz tak oczywisty. Tu na obczyznie karp jest swiatecznym oszustem, bo tylko w Polsce pasuje na wigiljnym stole. Autriacy nas toleruja, ale z nuta poblazliwej wyzszosci, wydajemy im sie dziwni z naszymi swiatecznymi obyczajami. Od 12 lat pytaja mnie co roku z milym przekasem na twarzy: czy z tymi 12 potrawami na stole to prawda?
Polska pasterka w Kosciele na "Rennwegu" to coroczny dowod przywiazania do tradycji.
Kosciol pelen wiernych, ktorym w tym roku nie udalo sie wyjechac do ojczyzny, do najblizszych.
Polski kosciol w dzien pasterki to esencja polskosci.
Tulacze, wygnancy z wlasnego wyboru, skupieni w te jedna noc w polskim kosciele - daleko od domu.
"Pod Twoja opieke  uciekamy sie Swieta Boza Rodzicielko" ... daleko, daleko do domu.




  Co to za moj nowy kraj, ktory przez 12 lat nie stal sie dla mnie ostoja. W Polsce zwyklo sie mowic, ze prawdziwy mezczyzna musi wybudowac dom i posadzic drzewo.
Dom jest symbolem przynaleznosci do kraju, rodziny, nawet jezeli jest to mieszkanie w bloku.
Nawet jezeli nie posadzi sie drzewa, to tworzy sie fundament pod budowanie relacji z sasiadami, pania w sklepie warzywnym, u fryzjera, czy bibliotece.
Jest to zakorzenienie przez zasiedlenie.
Poznalam na obczyznie wielu Polakow, ktorzy zatracili tozsamosc, przez brak zakorzenienia. Pomieszkuja w pokojach po kilka osob i prowadza dom na niby.
Przyjelo sie mieszkanie razem na chwile, od wyjazdu do wyjazdu, bo taniej. Przyjela sie tez nowa forma transportu: busiki jezdzace kazdego dnia w okolice Krakowa.
Jezdzac tymi busikami nasluchalam sie i zobaczylam moich rodakow "od kuchni".
W drodze do Polski telefony do bliskich i radosc ze zblizajacego sie spotkania, zarty  a w powrotnej zamyslenie, cisza, przerywana, zapewnieniami przez telefon, ze podroz przebiega spokojnie, ze minelismy juz granice. Kierowca zabiera pasazerow spod domu, to duza wygoda ale i smutek, kiedy patrzy sie na te pozegnania rodzinne.
Sprzed ladnych domow, zabierani sa podrozni, do pracy w Wiedniu, na sprzatania i budowy. Ladne mlode kobiety, ktore jeszcze przed chwila byly zonami i matkami, opuszczaja swoja rodzine i wsiadaja do busa za 30e.zeby zamienic przytulne cieple domy na kwatery kilkuosobowe, bo taniej i ruszaja w droge na sprzatania.
Widzialam jak smutno sie tak zegnac, kiedy maz macha bez usmiechu zonie na pozegnanie z dzieckiem na reku. Calusy i w droge. To tylko na miesiac. Do nastepnego powitania i kolejnego wyjazdu na miesiac, moze  w zastepstwie za kolezanke.
W takich sytuacjach chcialoby mi sie odezwac: samotne, sprzatajace kobiety i mezczyzni fachowcy od budowlanki, wracajcie do kraju, posprzatac dla rodziny i odbudowac zerwane relacje. Ale zamiast tego siedze cicho, ze wstydu, ze ja tu juz 12 rok.
Latwo sie wtopic i zyc na niby.






Podsluchana rozmowa

Jechalam metrem lini U4, kiedy dobiegl do moich uszu znajomy ojczysty jezyk.
Podazylam jego sladem, jak to mam w zwyczaju i dosiadlam sie do dwoch eleganckich polek, zeby moc lepiej wsluchac sie w rozmowe.
A tak, nie wstydze sie podsluchiwac polskiej mowy na obczyznie. Czerpie z niej radosc i mam swoj maly niewinny grzeszek na sumieniu.
Tak wiec, wsluchalam sie w rozmowe o nastepujacej tresci:
-Halinko, spojz tam, po prawej u gory, na ten wysoki budynek
-gdzie?
-no tam, u gory, gdzie okna sa pomalowane na zielono...
-Zosiu-odpowiedziala kolezanka- ale tu wszystkie okna sa pomalowane na zielono
- no tak ale ich okna sa zielone od 30 lat a moje swiezutko pomalowane na piekna soczysta zielen. Widzialas?
-tak Halinko, ale piekne te twoje okna! Ty nawet okna potrafisz sama pomalowac.
Ozenie sie z toba w nastepnym zyciu!
Chwila ciszy
-Zosiu ale musialabys byc chlopem
- no tak, albo ty chlopem a ja baba
-no naprawde slicznie je pomalowalas.


Po drugiej stronie

Moja pierwsza praca w Wiedniu bylo tradycyjnie utarte sprzatanie. Przetarlam szlak.
Po pol roku zrezygnowalam z pracy w firmie sprzatajacej, zeby sprobowac czegos innego.
Znow tradycyjnie- zatrudnilam sie do opieki nad starszymi osobami. Polki sa mile widziane jako opiekunki. Maja wrodzona empatie i opiekunczosc. To nasza wrodzona kobieca cecha narodowa. Jestesmy poszukiwane jako opiekunki i pielegniarki we wszystkich krajach. Austria jest krajem porzadku i biurokracji, wiec opieka "na czarno" bez odpowiedniego przeszkolenia i zdanych przed komisja panstwowa egzaminow  oraz 300 godzin bezplatnych praktyk nie wchodzi w gre.
Takie tez ukonczylam, z niemalym trudem, biorac pod uwage srednia jeszcze wtedy znajomosc niemieckiego. Nie ukrywam, ze bylam wystraszona i po ostatniej pracy w serbskiej firmie sprzatajacej moje poczucie wlasnej wartosci nieco sie obnizylo.
Ale egzaminy zdalam i prace rowniez dostalam. Jak to sie mowi, Polak potrafi.
Przepracowalam pare lat jako opiekunka osob starszych,  stad tez moja znajomosc  tematu dotyczacego starszych ludzi w Austrii  (z pierwszego wpisu na moim blogu).
Kiedy poczulam, ze czas na zmiany podjelam kolejna probe edukacji na obczyznie.
I znow sie udalo! Tym razem bylo latwiej, chociaz egzaminy byly o wiele trudniejsze ale moja znajomosc jezyka byla o niebo lepsza. Po pol rocznej nauce otrzymalam swiadectwo zdobycia kolejnego zawodu, tym razem asystentka lekarza.
Bez falszywej skromnosci, bylam z siebie naaaprawde dumna! Nie przyszlo mi latwo zdac egzaminy z 7 przedmiotow, stanac przed komisja w ktorej zasiadali lekarze.
Wspominam o mojej polskiej dumie, bo przelamalam stereotyp, ze Polki przyjezdzaja tu tylko na sprzatania. Przekonalam rowniez sama siebie, ze zawsze mozna postawic sobie poprzeczke o szczebel wyzej i wyrwac sie z zakletego kregu zarabiania na sprzataniach.
Pracowalam w gabinecie lekarskim przy rejestracji pacjentow, wypisywaniu recept, wystawianiu zwolnien lekarskich i drobnych zabiegach medycznych. Wiesc o asystence z Polski szybo sie rozniosla i pacjentami lekarza stawalo sie coraz wiecej Polakow.
Powod byl prosty; brak znajomosci jezyka i ja w roli tlumaczki. Nastepnym powodem bylo latwe i bezproblemowe wypisywanie przeze mnie zwolnien lekarskich.
Nie robilam nic szczegolnego. W Austrii jest ogolnie przyjete, ze lekarz podpisuje sie pod
trzy dniowym zwolnieniem na tzw. "bolka oko". Najczesniej, wypisuja je recepcjonistki, bez konsultacji z lekarzem. Tak jest przyjete. Gest w strone spoleczenstwa.
Ale Polacy narod wdzieczny, probowali odwdzieczyc sie za wypisywane im zwolnien, dajac w prezencie slodycze. Przyjmowalam te mile dowody wdziecznosc i zostalam pokarana 5 kg nadwagi i niemozliwoscia dopiecia sie w moje sniezno-biale ubranko sluzbowe.
Po dwoch latach pracy w przychodni, zostalam zwolniona. Nie bylo potrzeby zatrudniania dwoch asystentek. Pracowalysmy we dwie, ja i wiele strasza ode mnie stazem i wiekiem kolezanka. Troche zabolalo ale otrzymana odprawka otarla nieco lzy.
Byl to czas zmian w moim zyciu.
Po wielu latach samotnego zycia  za granica wraz z corka, spotkalam milosc mojego zycia. Zakonczylam pewien etap  i rozpoczelam nastepny, wraz z moim ukochanym, ktory jak najlepszy terapeuta wysluchiwal moich przezyc na emigracji, z cierpliwoscia zrozumieniem i co najwazniejsze z miloscia. Ale o tym bedzie poswiecony moj  oddzielny blog zatytulowany " milosc na emigracji".


Metamorfoza na emigracji

Poznalam w Austrii bardzo wielu Polakow. Znajomosc zawierane na emigracji roznia sie od tych zawieranych w Polsce. Po pierwsze sa interesowne, trwaja krocej. Albo moze to ja nie umialam ich pielegnowac...  Jednego jestem pewna, zawierane sa zawsze od tych samych pytan na powitanie: jak dlugo mieszkasz w Austrii, skad jestes z Polski, w ktorej dzielnicy mieszkasz? Sama tez o to pytalam, jakby to stanowilo o czlowieku.
Czlowiek to istota stadna, ciagnie do drugiego czlowieka. Tylko, ze ja z czasem przestalam rozrozniac z jakiego powodu do mnie ciagna. Chcialam wierzyc, ze z powodu tego jaka jestem, szczerej sympatii i checi poznania mnie lepiej.
To bylby dobry fundament do zawierania przyjazni. Ale  wiekszosci nie chodzilo o zawieranie przyjazn. Pod milym usmiechem, zjednaniem i zdrabnianiem mojego imienia na Weroniczko kryly sie prosby, wypowiadane tak slodko, ze wogole nie zauwazalam ukrytych intencji.
Zanim sie spostrzeglam bylam stalym bywalcem urzedow austriackich tj: urzedu skarbowego, magistratu, adwokata, oddzialu do spraw energi i gazu, spoldzielni mieszkaniowych, urzedu socjalnego itd. lista jest dluga. I to nie we wlasnych sprawach, tylko w sprawach moich pseudo przyjaciol na chwile. Logicznym byloby zadac pytanie, ile za to bralam...No wiec- nic! Robilam to z checi niesienia pomocy moim milym znajomym, ktorzy po niemiecku ani w zab.
Nie bylam asertywna. Przymiotnik asertywna wolalam zastapic slowem pomocna.
Dzis mysle, ze chcialam zjednac sobie tym ludzi, wkupic sie w ich laski, liczac na jeszcze wiecej sympatii. Bylam nieodporna na ich rozpaczliwe prosby, ze tylko ja moge pomoc, bo inaczej swiat im sie zawali. To moje rozliczenie z 12 letniego pobytu na emigracji, jestem wiec winna sobie samej szczerosc. A jezeli mam byc calkowicie szczera, bylam tak glupia, ze zaniedbywalam wlasne sprawy kosztem pomagania innym.
Moze to skaza na charakterze, wynikajaca z niskiej samooceny. Zadowalac innych wlasnym kosztem jest nieuczciwe wobec siebie. Dzis to wiem, i nauczylam sie rownowagii, ktora polega na wspieraniu siebie nawzajem w rodzinie, z troski i milosci.
Stalam sie odporna i wyczulona na zdrabnianie mojego imienia przez obcych;stawiam w pogotowiu wszystkie zmysly, zeby w pore wykryc, czy nie czai sie za tym kolejna prosba o zalatwienie sprawy w urzedzie.
Kropka nad przyslowiowym "i" byl pewien incydent sprzed 3 lat. Dostalam tego dnia wypowiedzenie z pracy. To nie bylo mile i powstrzymywalam z trudnoscia lzy wychodzac z pracy. Przed wyjsciem z gabinetu lakarskiego, w ktorym pracowalam czekala na mnie para bliskich znajomych . Mialam isc z nimi do urzedu w sprawie rozlozenia na raty ich zaleglosci za prad. Nie bylo to nic pilnego, co nie mogloby poczekac. Nie mialam na to ochoty, chcialam wrocic do domu i przetrawic w ciszy moje zwolnienie. Nalegali zebym mimo wszystko z nimi poszla, chociaz opowiedzialam im co sie wlasnie wydarzylo.   Ich zachowanie graniczylo  z natrectwem, z pogranicza plytkiego lizusostwa. Udawana emaptia, i egoizm z ktorym spotykalam sie u naszych rodakow na emigracji nie pierwszy raz. Bo moje sprawy sa najwazniejsze...
Polacy we wlasnym kraju zdaja sie na siebie, wierza we wlasne mozliwosci i nie uwieszaja sie na ramieniu tak jak tutaj.
W Polsce sa innymi ludzmi, godnymi i honorowymi. Oczywiscie zdarzaja sie wyjatki jak zawsze i wszedzie. Gdybym pisala o tym na forum pewnie polecialyby w moim kierunku strzaly. Taka jednak jest moja opinia o Polakach w Polsce, wynikajaca, z rozmow i obserwacji.





Nie każde złoto co się błyszczy; Nie każdy błądzi, kto wędruję; Nie każdą siłę starość zniszczy; Korzeni w głębi lód nie skuje. J. R. R. Tolkien

Nie raz myslalam, zawrocic ze swojej drogii emigrantki. Ale nikt z Polski nie wolal, nie zachecal do powrotu, nie rozumial, ze moze byc az tak zle w stolicy walca.
A czesto rozowo nie bylo. Bylo chlodno i glodno. Tak, tak drodzy rodacy pozostali w kraju.
Do waszej wiadomosci: w Polsce jest do czego wracac! Nie straszcie, ze bieda i bezrobocie.  Moze czas zachecac do powrotu?
Mieszkajac w Polsce przed 12 laty mialam prace, wynajmowalam mieszkanie , oplacalam prywatne przedszkole corce i nie przymieralam glodem, placilam regularnie rachunki i wychodzilam na pizze i do kawiarni, kupowalam ubrania, kosmetyki, ksiazki. Moze to nie swiadczy o wysokim statusie materialnym ale nie zaznalam biedy.  Nie wyjechalam do Austrii z pobudek materialnych.
Ot, tak ulozyly mi sie sprawy rodzinne, ze stanelam przed wyborem wyruszyc w nieznane i zapewnic corce pelna rodzine albo nie zmieniac niczego. Wlasciwie bylo to jeszcze bardziej skomplikowane, nie usprawiedliwiajac sie ze swojej emigracji,  bylo to na tyle skomplikowane, ze wolalam rozpoczac nowe zycie w nowym kraju, bez ogladania sie za siebie.
Ale tak bez ogladania sie za siebie, nie calkiem mi wyszlo. Tesknota za krajem, rodzina,przyjaciolmi, bulwarem nad Wisla, kosciolem sw. Jana, kawiarnia pod Atlantami, lodziarnia u Lenkiewicza, piwnica pod Aniolem, brukiem pruskim pod stopami, planetarium i spotkaniami pod pomnikiem Kopernika a nawet zapaleniem znicza na grobie u mamy w dzien zaduszny zawsze dawaly o sobie znac.
Moglabym jeszcze dlugo wymieniac moje tesknoty, mniejsze i wieksze, tylko nie o nich chcialabym pisac. Wbrew krazacym opinia wsrod Polakow pozostalych w kraju o dorabianiu sie za granica, to absolutnie nie ma czego zazdroscic. Jest to okupione ciezka praca,rozlaka i wyobcowaniem. Ja sama jestem beznadziejnym przypadkiem , bo wogole niczego sie nie dorobilam. Wieden oprocz slawy jaka uzyskal dzieki pieknym zabytkom i Straussowi jest tez znany z drogiego zycia, wysokich oplat za mieszkania i cen w sklepach. To fakt, ze nigdy nie oszczedzalam ale i tez nie bardzo mialam z czego.
Byl tez i przykry dla mnie czas , kiedy nie mialam co wlozyc do przyslowiowego gara, odcieli mi dwa razy prad. Slyszac za kazdym razem podczas wizyt w  Polsce przestrogi, zeby nie wracac do kraju z powodu biedy traktowalam to jako czarne poczucie humoru. Oczywiscie nie przyznawalam sie ani do odlaczonego pradu ani do tego, ze ledwo uzbieralam na bilety dla mnie i corki na przyjazd oraz kilkudniowy pobyt. Kazdy taki wyjazd nadszarpywal budzet domowy o minimum 400e.plus upominki z Austrii.  A jezdzilysmy 2 lub trzy razy do roku.
Podtrzymywalam mit o dobrobycie w Austrii i przemilczalam latami przestrogi.
Ale one i tak dzialaly jak mantra, gdzies tam gleboko w umysle wkrecily sie w podswiadomosc jak robak w jablko. Nie wychwalalam sie niczym specjalnie ale tez i nie narzekalam.
Presja otoczenia jest naprawde silna, nikt nie jest gotowy uslyszec, ze za granica nie jest tak rozowo jak zwyklo sie myslec.
A moze jest tez wiecej emigrantow, ktorzy ze wstydu nie przyznaja sie do swojej sytuacji z tych samych pobodek co ja. Przykra byla tez mysl, ze mieszkajac z dzieckiem w Wiedniu podnioslam prestiz swojej rodziny. Przyjezdzali, zwiedzali, opowiadali znajomym, jaki ten Wieden szczegolny i  piekny, jak madrze jest zorganizowana komunikacja. Starowka jest naprawde urocza i jest wiele pieknych miejsc ale zwykli ludzie zyja posrod betonow i mieszkan komunalnych, wmieszani w tlum innych emigrantow. A te wychwalane srodki komunikacji miejskiej, tak swietnie zorganizowanej ,to przepelnione po brzegi metra, nienaturalnie zaciesnione zbiorowiska ludzkie, gdzie nikt na nikogo nawet nie patrzy.
Wracam do kraju, zmyc z siebie ten brod zatloczenia, nienaturalnie szybkiego tempa zycia. I tym razem nie w odwiedziny lecz na stale.

Swiat biurokracji na emigracji

Kto kiedykolwiek mial do czynienia z austriacka biurokracja, ten z wdziecznoscia i ulga podejmie sie zalatwiania spraw urzedowych w polskich urzedach.
Kiedy przyjechalam tu przed wielu laty, staralam sie o dodatek rodzinny na corke, ktory nalezy sie kazdem, kto ma dziecko, bez wzgledu na wysokosc zarobkow.
Zlozylam wszystkie potrzebne dokumenty w urzedzie finansowym i czekalam cierpliwie na odpowiedz. Doceniam mozliwosc korzystania z takiej formy pomocy i uwazam jest to duze wsparcie dla rodzin z dziecmi ale skupie sie teraz tylko na tym, jaka droge trzeba przejsc, zeby dostac nalezne pieniadze.
Slynny austriacki Meldezettel- ktory jest dokumentem zameldowania, to krol posrod wszystkich innych dokumentow, bez niego ani rusz do przodu. W Polsce wystarczy poprostu okazac dowod osobisty a w Austrii na dzien dobry  okazuje sie plikiem dokumentow, zeby zalatwic jakakolwiek sprawe.  W Wiedniu obowiazuja obowiazek zameldowania. Przekonalam sie o tym na wlasnej skorze, kiedy przyszlo mi zaplacic 50 e. kary za to, ze nie zrobilam tego w odpowiednim czasie.
Polaka na emigracji w Austrii ten nieszczesny dokument o zameldowaniu spedza czesto sen z powiek, bo bez jego posiadania nie moga znalezc legalnego zatrudnienia. Niestety nie kazdy wynajmujacy mieszkanie lub pokoj jest skory do zameldowania wspolokatora w urzedzie. Wynika to z prostej przyczyny: jezeli wynajmujacy pobiera swiadczenia w urzedzie socjalnym ( a zdaza sie to czesto), to meldujac nastepna osobe, bedzie tych swiadczen pozbawiony albo zostana znacznie zmiejszone.
Ale nasi rodacy wymyslili rowniez wyjscie i z takich opresji. A mianowicie, oferuja  takim biedakom mozliwosc fikcyjnego okresowego zameldowania, pobierajac za  to oplaty w wysokosci ok. 100e. I wszyscy sa zadowoleni. Pisze o rzeczach, nalezacych do tzw. tajemnic Poliszynela, nie po to, zeby demaskowac kogokolwiek ale przedstawic i tak powszechnie znana prawde.
A wracajac do podjeteg;o wczesniej watku; czekajac na odpowiedz z urzedu finansowego, po uplywie 3 miesiecy zaczelam sie lekko niecierpliwic,  z powodu braku odpowiedzi.
Zadzwonilam tam, zeby udzielono mi jakis informacji i nie dowierzalam temu co uslyszalam. Powiedziano mi, ze nie zlozylam zadnych dokumentow! Tlumaczylam, ze to pomylka i czekam juz trzeci miesiac ale mimo wszystko kazano mi zlozyc te same dokumenty po raz drugi. Tak wiec zrobilam i czekalam nastepne trzy miesiace, po ktorych uslyszalam to samo! To byla pierwsza lekcja austriackiej biurokracji. Wiele mnie wtedy nauczyla; po pierwsze przyzwyczaic sie, ze gina im dokumenty, po drugie zadac na wszystko potwierdzenia, po trzecie nie probowac udowadniac im nie kompetencji, bo zaostrzy to tylko sytuacje. Austriaccy urzednicy, predzej wypra sie samych siebie niz przyznaja sie  do pomylki.  Zatesknilam szczerze do polskich urzednikow, ktorzy nie gubia dokumentow, nie usmiechaja sie sztucznie, sa jacy sa.
Ta sprawa miala ciag dalszy, odezwal sie we mnie polski temperament, zjechac urzednika. Ale niestety  tutaj tak to nie dziala, bo austriaccy urzednicy sa oporni i nie podatni na jakiekolwiek emocje. Wystarczy jedno przywolanie wzrokiem ochroniarza przez urzednika i rezygnujesz z dochodzenia swoich praw poprzez emocje. Ochroniarze sa wszechobecni w urzedach austriackich, jak niemii aniolowie stroze, zawsze czujni i skorzy do pomocy pracownikom w razie konfliktow.
I znow wykazalam sie typowo polskim mysleniem, z ktorego do dzis jestem dumna. Przeciez jestem Polka.
Nie dalam sie zbyc, tylko zarzadalam rozmowy z szefem. Otrzymalam odpowiedz, ktora przewidzialam, ze szefa nie ma bo jest na urlopie. Spytalam, w ktorym gabinecie przebywa, kiedy jest w pracy i zapukalam do jego biura. Okazalo sie, ze nie jest na urlopie!
Po rozmowie z nim moje zaginione dokumenty cudownie sie odnalazly. Zeszlismy na dol do pracownika, ktory przed chwila mnie oklamal i musial mnie przeprosic. Kolor purpury na jego twarzy, byl dla mnie wystarczajaca rekompensata.
To pierwsze zetkniecie z metodami dzialania urzedow w Wiedniu, bylo dla mnie nie zapomniana lekcja i bylo bardzo przydatne, przy przecieraniu sciezek w innych instytucjach, w ktorych dzialano podobnie. Granie na zwloke, dlugie terminy oczekiwania na odpowiedz, gubienie dokumentow z prosba o dostarczenie ich kolejny raz, bez slowa przepraszam itd. Nauczylam sie poruszac po swiecie biurokracji na emigracji:)
Stajac w obronie urzednikow w  Polsce przytocze na koniec przyklad  z ubieglego roku.
Wymieniajac dowod osobisty w kraju, czekalam na swoja kolejke do okienka z numerkiem, na ktorym widniala cyfra 20.  Osoba, ktora mi towarzyszyla, zaniepokoila sie, ze moglismy przyjsc wczesniej, to uniknelibysmy tak dlugiego czekania...
Ja, przyzwyczajona z Wiednia do numerkow trzy- cyfrowych, ktore otrzymywalam, zaczynajacych sie od cyfry sto przy szczesliwych wiatrach, a konczacych na trzysta, zrobilam wielkie oczy. Numerek 20-ty, byl normalny, ludzki i przyjazny czlowiekowi.
Podobnie, jak pani ktora mnie obslugiwala. Zalezalo mi na szybkim wydaniu dowodu ,bo przyjechalam do Polski na krotko, chcialam zdazyc go odebrac. Poprosilam o to i pani urzedniczka wziela to pod uwage, tak po ludzku. Nie obiecywala wiele ale zrobila z boku adnotacje o przyspieszenie. Tak tez sie stalo, dostalam moj dowod przed czasem.
Jestem idealistka? Byc moze. Wracam do Polski z emigracji, do polskich urzedow, w ktorych zalatwia sie polskie sprawy, za okazaniem dowodu a nie meldezettla.








Bezdomni Polacy pod dobra opieka

 Jakis czas temu zaangazowalam sie w pomoc bezdomnym. Robilam to bardziej dla siebie niz dla nich. Zaczelam odwiedzac pewne miejsce, o ktorym dowiedzialam sie przypadkiem od znajomego. Miejscem tym byla jadlodalnia dla bezdomnych prowadzona przez siostry nasladujace Matke Terese z Kalkuty. Nazywaja sie dokladnie Siostrami Milosierdzia Bozego.
Przychodzilam dwa razy w tygodniu pomagac obierac ziemiaki, marchew, rozdawalam posilki, podawalam do stolu, zmywalam i rozmawialam z nimi. Napisalam, ze robilam to bardziej dla siebie, bo czulam ze jest to jedyne miejsce na tej mojej emigracji, gdzie odnalazlam jakas prawde i bezinteresownosc wynikajaca z odruchow dobrego serca.

Wehikul czasu

Wyjezdzajac z Polski przed wieloma laty bylam posiadaczka niebieskiej plastikowej Nokii z antenka. To byla moja pierwsza komorka. Nowiutka, w pudelku, ze sklepu. Dzisiaj bylaby z pewnoscia uznana za tzw. cegle.  Podzielilam wlasne wspomienia na te sprzed emigracji i  po.  Wlasnie ta ceglasta Nokia, nalezy do milych wspomien sprzed. Dopiero na emigracji pojelam w pelni, co znaczy slowo konsumpcja. Mozna miec wszystko na wyciagniecie reki, tylko ze z czasem to coraz mniej cieszy. Pamietam,  slowa kolezanki z Torunia, ktora przestrzegala moja nastoletnia wtedy corke, zeby nigdy nie wracala do Polski, bo w tym kraju nie bedzie jej stac nawet na kupno nowych mebli, i bedzie sie wstydzila zapraszac kolezanki do domu.
Zaszokowalo mnie, to co uslyszalam. Bo przeciez nie o meble chodzi, nie o drogie komorki, modne ciuchy, tylko o bliskosc miedzy ludzmi. W Wiedniu konsumpcja jest tak wszechobecna, ze ludzie maja wszystkiego az nadto, szybko wymieniaja rzeczy na nowe. Z ogloszen na stronie Willhaben  mozna dostac rzeczy tj. meble, lodowki, pralki prawie za darmo lub calkiem gratis. My mieszkalysmy w Wiedniu w wynajmowanym mieszkaniu i doskwierala nam samotnosc, brak rodziny, pomimo ladnych i nowoczesnych mebli.


Zatrzymalam w glowie kadr z Polski jaka zapamietalam wyjezdzajac z niej.
Wiele sie zmienilo przez te 12 lat i nie za wszystkim potrafie nadazyc.
Co odwiedziny, to kolejna zmiana, nastepne zaskoczenie.
Jak grzyby po deszczu powstaja nowe Zabki, Biedronki, Lidle, i ogromne centra handlowe.
Kiedy moi rodacy z rodzinnego miasta kieruja mnie do Plazy albo centrum handlowego Copernicus, lub czegos podobnego, robie wielkie oczy, bo to do czego oni od dawna juz przywykli,  dla mnie jest czyms obcym.
Dalej czuje sie Torunianka ale  troche wybrakowana, bo od tak dawna nie uczestnicze w zyciu mojego miasta a ono na mnie nie poczekalo...Nie specjalnie zaluje braku orientacji w nowych supermarketach, bo i tak ich nie lubie ale czuje sie lekko zazenowana swoja niewiedza. Podobnie jest z osiedlem z dziecinstwa. Spotykam tam i witam sasiadow, ktorych znalam od zawsze, kiedy siegne pamiecia.  Ci ludzie tez sie zmienili, postarzeli, ich dzieci staly sie dorosle i same maja wlasne dzieci.
I pomimo, ze wiem, ze jest to naturalna kolej rzeczy, bo czas nie stoi w miejscu, to jestem zaskoczona. Inaczej sie wszystko widzi, kiedy jest sie gosciem we wlasnym kraju raz lub dwa razy do roku.  Na szczescie nie wszystko sie zmienilo; stary dobry osiedlowy warzywniak z ogorkami i kapusta z drewnianej beczki, stal jak stoi, sklep "Jasmin", ktory kiedys nazywal sie "Spolem", budka z piwem "u Arnolda", moja stara szkola im. Hanki Sawickiej z cerwonej cegly.





Zaczarowna Bieronka

Dowiedzialam sie przypadkiem, ze moi znajomi slyszeli od swoich znajomych, ze otwarto w Wiedniu polska Biedronke. Bardzo sie na ta wiesc ucieszylam, bo bardziej polsko zrobic sie juz nie moglo. Wiadomosc okazala sie sprawdzona i potwierdzona. Biedronka, jak zywcem przeniesiona z Polski! Do tej pory zagladam tylko od swieta do malych polskich sklepikow, ktorych nie ma tu zbyt wiele a i ceny raczej nieprzyjazne. A tu nagle taka niespodzianka. Troche niesiona emocjami i adrenalina jechalam z wielkim koszem na zakupy zgarniajac po trochu z kazdej polki. A to polska musztarda sarepska, kaczup wloclawki, kopiec kreta, kielbaski koniecznie, bo torunskie itd. itd...no i oczywiscie paczki z nadzieniem truskawkowym i rozanym. Po latach pobytu w Wiedniu dostalam awersji do paczkow z morelami. Tu morele sa na pierwszym miejscu, widocznie maja ich pod dostatkiem, bo nadziewaja nimi kazdego paczka, jakby zapomnieli, ze istnieja tez truskawki.
Kiedy przyszlo mi zaplacic przy kasie za moje zakupowe szalenstwo, nie dalam po sobie poznac jakie  wyrzuty sumienia targaly mna od srodka. Jednym slowem troche przesadzilam:) Potem dlugo, dlugo nie jezdzilam do Biedronki po zakupy, az do Swiat Bozego Narodzenia. Juz przed wejsciem wydawalo mi sie, ze cos jest inaczej niz poprzednim razem. Spojzalam do gory na szyld i zamiast nazwy "Biedronka" odczytalam wielki napis "Bedronka". I nie byla to literowka. Jak wiesc niosla, okazalo sie, ze wlasciciel mial jakies problemy z koncesja ale przez pewien czas klienci zdazyli sie przyzwyczaic, ze chodza po zakupy do prawdziwej Biedronki i kiedy przyszlo mu zmienic nazwe na Bedronke, to bylo im juz wszystko jedno. Co zabawne, oprocz nazwy wszystko pozostalo tak samo.

Co mi ta Polska dala

Rozmawiajac kiedys z kolezanka, mieszkajaca podobnie  jak ja od wielu lat poza granicami kraju, uslyszalam od niej nastepujace zdanie : a co mi ta Polska dala?
Przyszlo mi do glowy mnostwo odpowiedzi na jej butnie postawione pytanie ale przemilczalam. W koncu kazdy ma prawo do wlasnego zdania.
Potem, kiedy juz zostalam sama zaczelalam na ten temat rozmyslac. Czy mozna wyrzec sie wlasnych korzeni? Czy kraj, w ktorym mieszkalo sie wieksza czesc zycia, moze przestac  wogole cos znaczyc? Przez jakie pranie mozgu trzeba przejsc na emigracji, zeby tak dalece odciac sie od wlasnego pochodzenia...

Komentarze


Wyślij mi wiadomość o nowych komentarzach.

poniedziałek, 15 października 2018

Swieta

Wracam do domu obchodzic swieta z rodzina przy polskim wigilijnym stole. Lubie swiateczne wzruszenia i polskie pasterki. Najbardziej je docenilam, kiedy tutaj mi ich zabraklo.
Nie mozna przeniesc przeciez tak naprawde tradycji z domu - daleko od domu...
Mozna wyjsc za maz i wyjechac z mezem w inne rejony Polski - wtedy tak. Ale skopiowac Swieta zapamietane z domu rodzinego w pojedynke, w innym kraju, to nigdy do konca nie wyjdzie; bo i pierwsza gwiazdka pokazywana dziecku na niebie na znak, ze czas rozpakowywac prezenty nie jest juz na tym samym niebie zapamietanym samemu z dziecinstwa i odglosy u sasiadow (Austriakow) za sciana malo swiateczne, i karp nie juz tak oczywisty. Tu na obczyznie karp jest swiatecznym oszustem, bo tylko w Polsce pasuje na wigiljnym stole. Autriacy nas toleruja, ale z nuta poblazliwej wyzszosci, wydajemy im sie dziwni z naszymi swiatecznymi obyczajami. Od 12 lat pytaja mnie co roku z milym przekasem na twarzy: czy z tymi 12 potrawami na stole to prawda?
Polska pasterka w Kosciele na "Rennwegu" to coroczny dowod przywiazania do tradycji.
Kosciol pelen wiernych, ktorym w tym roku nie udalo sie wyjechac do ojczyzny, do najblizszych.
Polski kosciol w dzien pasterki to esencja polskosci.
Tulacze, wygnancy z wlasnego wyboru, skupieni w te jedna noc w polskim kosciele - daleko od domu.
"Pod Twoja opieke  uciekamy sie Swieta Boza Rodzicielko" ... daleko, daleko do domu.

Po drugiej stronie

Moja pierwsza praca w Wiedniu bylo tradycyjnie utarte sprzatanie. Przetarlam szlak.
Po pol roku zrezygnowalam z pracy w firmie sprzatajacej, zeby sprobowac czegos innego.
Znow tradycyjnie- zatrudnilam sie do opieki nad starszymi osobami. Polki sa mile widziane jako opiekunki. Maja wrodzona empatie i opiekunczosc. To nasza wrodzona kobieca cecha narodowa. Jestesmy poszukiwane jako opiekunki i pielegniarki we wszystkich krajach. Austria jest krajem porzadku i biurokracji, wiec opieka "na czarno" bez odpowiedniego przeszkolenia i zdanych przed komisja panstwowa egzaminow  oraz 300 godzin bezplatnych praktyk nie wchodzi w gre.
Takie tez ukonczylam, z niemalym trudem, biorac pod uwage srednia jeszcze wtedy znajomosc niemieckiego. Nie ukrywam, ze bylam wystraszona i po ostatniej pracy w serbskiej firmie sprzatajacej moje poczucie wlasnej wartosci nieco sie obnizylo.
Ale egzaminy zdalam i prace rowniez dostalam. Jak to sie mowi, Polak potrafi.
Przepracowalam pare lat jako opiekunka osob starszych,  stad tez moja znajomosc  tematu dotyczacego starszych ludzi w Austrii  (z pierwszego wpisu na moim blogu).
Kiedy poczulam, ze czas na zmiany podjelam kolejna probe edukacji na obczyznie.
I znow sie udalo! Tym razem bylo latwiej, chociaz egzaminy byly o wiele trudniejsze ale moja znajomosc jezyka byla o niebo lepsza. Po pol rocznej nauce otrzymalam swiadectwo zdobycia kolejnego zawodu, tym razem asystentka lekarza.
Bez falszywej skromnosci, bylam z siebie naaaprawde dumna! Nie przyszlo mi latwo zdac egzaminy z 7 przedmiotow, stanac przed komisja w ktorej zasiadali lekarze.
Wspominam o mojej polskiej dumie, bo przelamalam stereotyp, ze Polki przyjezdzaja tu tylko na sprzatania. Przekonalam rowniez sama siebie, ze zawsze mozna postawic sobie poprzeczke o szczebel wyzej i wyrwac sie z zakletego kregu zarabiania na sprzataniach.
Pracowalam w gabinecie lekarskim przy rejestracji pacjentow, wypisywaniu recept, wystawianiu zwolnien lekarskich i drobnych zabiegach medycznych. Wiesc o asystence z Polski szybo sie rozniosla i pacjentami lekarza stawalo sie coraz wiecej Polakow.
Powod byl prosty; brak znajomosci jezyka i ja w roli tlumaczki. Nastepnym powodem bylo latwe i bezproblemowe wypisywanie przeze mnie zwolnien lekarskich.
Nie robilam nic szczegolnego. W Austrii jest ogolnie przyjete, ze lekarz podpisuje sie pod
trzy dniowym zwolnieniem na tzw. "bolka oko". Najczesniej, wypisuja je recepcjonistki, bez konsultacji z lekarzem. Tak jest przyjete. Gest w strone spoleczenstwa.
Ale Polacy narod wdzieczny, probowali odwdzieczyc sie za wypisywane im zwolnien, dajac w prezencie slodycze. Przyjmowalam te mile dowody wdziecznosc i zostalam pokarana 5 kg nadwagi i niemozliwoscia dopiecia sie w moje sniezno-biale ubranko sluzbowe.
Po dwoch latach pracy w przychodni, zostalam zwolniona. Nie bylo potrzeby zatrudniania dwoch asystentek. Pracowalysmy we dwie, ja i wiele strasza ode mnie stazem i wiekiem kolezanka. Troche zabolalo ale otrzymana odprawka otarla nieco lzy.
Byl to czas zmian w moim zyciu.
Po wielu latach samotnego zycia  za granica wraz z corka, spotkalam milosc mojego zycia. Zakonczylam pewien etap  i rozpoczelam nastepny, wraz z moim ukochanym, ktory jak najlepszy terapeuta wysluchiwal moich przezyc na emigracji, z cierpliwoscia zrozumieniem i co najwazniejsze z miloscia. Ale o tym bedzie poswiecony moj  oddzielny blog zatytulowany " milosc na emigracji".